fot. Aleksandra Mokwa , www.mojatrawa.pl |
To ostatni wpis, przed przejściem BiblioCampu na własną domenę i planowanym dużym remoncie na blogu. Trafił się temat, który nie może czekać. Bloger jestkultura.pl na zaproszenie biura promocji miasta odwiedził Gdańsk.
Mam nadzieję,że wywiad
z Andrzejem Tucholskim posłużył nam za dobrą monetę, przed zbliżającym się
BiblioCampem 2013.
Alicja Lipińska : Co
bloger, Andrzej Tucholski robił w Gdańsku?
Andrzej Tucholski :Zostałem zaproszony przez miasto, aby spędzić tu sześć
wypełnionych wrażeniami dni. Z jednej strony celem jest promocja Gdańska,
pokazanie moim czytelnikom jego potencjału. Z drugiej jednak - prywatnie sądzę,
że ważniejszej - na przełomie pobytu miałem przyjemność spotkać się i
porozmawiać z kluczowymi dla gdańskiej kultury działaczami, aktywistami i
pomysłodawcami. Zarówno na szczeblu wysokim (festiwale miejskie) jak i tym
zupełnie przyziemnym (lokalni przewodnicy).
A.L : To chyba pierwsza w Polsce, a może nawet i na świecie
sytuacja, w której Miasto zaprosiło blogera do promocji? Cieszę się, że właśnie
Ciebie, blogera piszącego o kulturze. Słyszałam, że miałeś bardzo napięty
harmonogram wizyty w Gdańsku. Sopot i Gdynię też udało się Tobie odwiedzić?
A.T : Gdy dowiedziałem się od dziewczyn z biura promocji miasta o
pomyśle to też zacząłem googlować podobne koncepcje i, no cóż, w języku
angielskim mi żadna nie wyskoczyła. Wierzę w miękką, ale potężną wpływowość
blogów i byłoby naprawdę super, gdyby ta nasza eksperymentalna akcja stała się
przyczynkiem do późniejszych, dalszych inspiracji.
Harmonogram był napięty do granic możliwości. Zwiedzanie
offowych rejonów miasta (Zaspa + Biskupia Górka) wymieszane z kawami spędzanymi
przy wspomnianych już lokalnych cudotwórcach wypełniało dni od rana do
wieczora. Świetny, aktywny wypoczynek dla ciała i świetne, kreatywne styranie
dla umysłu ) Do Sopotu wpadliśmy
tylko do sceny Teatru Wybrzeże, Gdynia niestety musi poczekać do wakacji. Ja
generalnie lubię całe Trójmiasto, choć rodzinę mam jedynie w Gdańsku. Trzy
równie charakterystyczne miasta działające jako np. kulturowo jako jedna,
zgrana metropolia to byłoby coś na skalę światową.
A.L : Chodzą takie słuchy i mówią to głównie mieszkańcy Gdańska, że
tutaj się nic nie dzieje. A jakie są Twoje odczucia?
A.T : Znajomi Gdańszczanie sądzą, że najfajniej jest w Warszawie.
Warszawiacy są wpatrzeni w Kraków i Poznań. Kraków i Poznań sądzą pewnie, że
super jest w Gdańsku. Muszę
ten trend jeszcze zbadać, ale faktycznie coś jest na rzeczy, że ludzie mają
średni kontakt z wydarzeniami we własnym mieście. W Gdańsku dzieje się BARDZO
dużo, ale przyznaję, że jako mieszkaniec niespecjalnie wiedziałbym skąd się o
tym dowiedzieć. Istnieją odpowiednie instytucje, ale wydaje mi się, że w 2013
roku ludzie nie mają nawyku sprawdzania "co by tu porobić, bo przecież mam
tyle wolnego czasu". Tutaj trzeba działać inaczej. Jak? O tym m.in
rozmawialiśmy na tych naszych burzach mózgów.
A.L : Niedługo stratujemy z warsztatami dla blogerów, którzy chcą
albo prowadzą już bloga swojej dzielnicy. Może masz dla uczestników wskazówki,
na co powinni zawracać uwagę promując swoje lokalne działania w internecie? A
może poznałeś gdańską inicjatywę, którą warto wyróżnić?
A.T : Hm. Odpowiedź pewnie nie spodoba się klasykom, ale trzeba
działać seksownie. To takie moje ulubione słowo na ogół działań, które oprócz
wysokiej wartości merytorycznej i jakości będą też "nadawać prestiż"
odbiorcom. Wpis polecający jakiś koncert jest spoko, może 5 osób się nim
zasugeruje. Prawdziwą magią jest napisanie takiego wpisu, by ludzie nie mogli
się powstrzymać i udostępnili go wszystkim swoim znajomym. A potem wpadli w 20
osób.
Ważny jest też kontekst. Autor musi być wyrazisty, czytelnik
musi mieć świadomość kogo czyta. Sucha faktografia wydarzeń będzie niestety
czytana jedynie przez skanujące internet robociki. Aby zaangażować ludzi trzeba
stworzyć opowieść, wspólną przygodę, dzięki której coraz większe grupy ludzi
zaczną świadomie działać dookoła projektu.
Inicjatywa, która najbardziej mi się spodobała w Gdańsku to
koncepcja lokalnych przewodników. Każde miasto wymaga dokładnie tyle samo
promocji na zewnątrz ile wewnątrz. Polacy mają problem z narodową dumą, z dumą
płynącą z lokalnej świadomości zarówno historycznej jak i społecznej. Pomimo
silnych na tym polu grup, tak generalnie, raczej nie mamy takiego poczucia
"powera" jak np. Brytyjczycy. Brytyjczyk zawsze odpowie, że nie ma
lepszego kraju niż UK. U nas z tym różnie.
Takie pokazywanie jednych dzielnic mieszkańcom drugich dzielnic
(a lokalni przewodnicy, oprócz charyzmy i wielkiej wiedzy dot. miejsc znają też
masę wciągających anegdot) to super metoda, by mieszkańcy np. Gdańska poczuli
jedność pomiędzy poszczególnymi dzielnicami. Efekt może być zbawienny. Warto też zainteresować tymi
spacerami turystów. Terminy wycieczek są dostępne w sieci, warto je wpisać w
kalendarz przy planowaniu pobytu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz